Moje kucharzenie

Ciekawe miejsca / Interesting places

czwartek, 21 kwietnia 2011

Męska zakładka do książki...

dla mojego połówka.

Zdążyłam!

Wiedziałam, że przed Wielkanocą zdążę, ale nie miałam pewności, czy nie będę musiała jej kończyć "na wyjeździe". Jutro z samego rana jedziemy do brata mojego połówka do Southampton na kilka dni. Nie mogę się już doczekać. Nie brata połówka, tylko jego dziewczyny, bo bardzo ją polubiłam.
Ale wracając do zająca. On to widnieje w samym centrum. I mam nadzieję, że widać go wystarczająco wyraźnie.
Serweta jest dosyć spora, owalna. Wybaczcie jakość zdjęć...
Powinnam ją teraz usztywnić i ponaciągać, ale do tego przydałyby mi się szpilki. Mam ich w domu aż 3, więc raczej obejść się muszę bez usztywniania i naciągania :-) Ale i tak jest śliczna, prawda? ;P
Wzór zaczerpnęłam z magazynu Szydełkowanie nr 1/2011.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Prawie jak pisanki

Znalazłam ostatnio bardzo prosty przepis na kruche ciasteczka. Kilka dni temu upiekłam je pierwszy raz, ale zjadły się bardzo szybko i były bez barwników. Dziś, z myślą o Wielkiejnocy, upiekłam kolorowe, prawie jak pisanki, ciasteczka. Przepis podaję pod zdjęciem :-)
Składniki:
250g miękkiego masła
180g cukru (około szklanki)
3 duże żółtka
olejek waniliowy (ja dodałam kilka łyżeczek ekstraktu waniliowego, ale właściwie każdy olejek zapachowy jest odpowiedni - w zależności od uznania :-) )
500g mąki pszennej 
barwniki spożywcze (zamiast barwnika można dodać kakao)

Sposób przygotowania:
Masło wymieszać mikserem z cukrem, żółtkiem i wanilią. Do ciasta dodać mąkę i wyrobić na gładką masę. Gdy wszystkie składniki już się połączą, podzielić ciasto na części i do każdej z nich dodać po pół łyżeczki barwnika spożywczego (do każdej części ciasta inny barwnik albo do jednej części kakao, a drugą pozostawić bez barwnika) i dokładnie wyrobić aż ciasto nabierze jednolitego koloru. Na lekko oprószonym mąką blacie rozwałkować pierwszą kulę ciasta tak, by powstał prostokąt o grubości ok. 3 mm. To samo zrobić z drugą częścią ciasta. Ja rozwałkowywałam ciasto na folii spożywczej, żeby łatwiej było mi później formować wałek. Na pierwszą część rozwałkowanego ciasta położyć ciasto w innym kolorze i zawinąć w rulon. Owinąć folią spożywczą i włożyć na godzinę do lodówki, by ciasto stwardniało. Po tym czasie kroić rulon na plasterki i układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia lub wysmarowanej i obsypanej mąką. Ciasteczka piec w rozgrzanym piekarniku przez około 15 minut w temperaturze 180'C
Smacznego!

niedziela, 17 kwietnia 2011

Spacerek

Jak na niedzielę przystało, całą rodziną (tzn. Córka i ja, bo Tata Córki w pracy - niestety) wybrałyśmy się na spacer. A właściwie, to celem spaceru miało być wymęczenie mojego dziecka, które ostatnio baaardzo niechętnie sypia i lubi sobie np. zasnąć dopiero o północy, zamiast, jak każde porządne dziecko w jej wieku, około godziny dwudziestej. Zmęczona jestem tym jej niesypianiem, więc postanowiłam ją wymęczyć. W planach był plac zabaw, ale po dłuższym przemyśleniu uznałam, że to owszem, zmęczy ją, ale tylko na chwilę. Nawet po ponadgodzinnych pobytach na placu zabaw, potrafiła jeszcze siedzieć dosyć długo wieczorem. Wolałam więc nie ryzykować, że moje zmęczenie (Panna Maria w głębokim poważaniu ma bezpieczeństwo zabawy, więc muszę za nią biegać i zdejmować ją z tych miejsc, w które nie powinna się pakować) pójdzie na marne. Wymyśliłam spacer. Ale nie taki zwyczajny, jak zawsze. Spacer po terenie nierównym i ciężkim dla małych dzieci. NASZ PARK!
Nasz park (Highwoods Country Park - jak ktoś chce, to może sobie o nim poszukać info w sieci) jest wielki. Jak dla mnie jest wręcz gigantyczny, bo w Polsce nie widziałam takich dużych parków, choć pewnie jakieś są. Jest trochę polan, ale głównie to lasy, jakiś strumyczek, jeziorko... A wszystko to położone na terenie, którego z pewnością nizinnym nazwać nie można. Przynajmniej trzy razy właziłyśmy pod górki, w połowie których ja się zasapałam (no, ale ja to gruba ryba jestem :D )
No, ale dość gadania... Popatrzcie sobie na to, co widziałyśmy po drodze.
Niektóre zdjęcia zrobione były pod słońce, dlatego na nich zieleń jest jakby wyblakła. W rzeczywistości praktycznie wszystko, i trawa, i liście, jest tak zielone, że aż prawie nienaturalnie. Piękne widoki...
A teraz spacer mojego dziecka chronologicznie:
Panna Maria ucieka mamie. A właściwie podziwia przyrodę raz po raz odwracając się i machając mamie przy okazji sprawdzając, czy ta jeszcze się nie zgubiła.
Tutaj mama dorównuje kroku swej córce. Dziecko zaczyna się co jakiś czas zatrzymywać, a jesteśmy dopiero w 1/3 drogi.
Chwilkę po poprzednim zdjęciu nogi Panny Marii odmawiają jej posłuszeństwa. Dziewczynka buntuje się i odmawia dalszego marszu. Mama niewzruszona proponuje dziecku picie, co powoduje nagły, acz chwilowy przypływ energii u dziecka. Od połowy drogi mama nie miała już możliwości fotografowania swej córki, ani też przyrody, gdyż zajęta była albo delikatnym popychaniem swej pociechy, by ta zechciała iść, albo niesieniem dziecka na tak zwanego barana, albo na rękach, bo baran córce nie wygodnym był. Po wyjściu z parku dziecko zostało zdjęte z wymęczonych ramion matczynych i próbowało matce uciekać, co skończyło się bolesnym, choć raczej niegroźnym upadkiem dziecka. Płacz był słyszany na pewno w sporej okolicy. Po powrocie do domu mama pewna, że dziecko za moment padnie i zaśnie snem aniołka, podała dziecku kolację. Po czym dziecko zażądało farbek...
Ręce mi opadły, jak zaczęła wołać te farbki. Pomalowała dwie karki i padła jak kawka :D 
I tak oto mój genialny plan poskutkował. Szkoda tylko, że ja jestem równie padnięta jak moje dziecko i sama chętnie bym się spać położyła. Ale szkoda czasu na sen. Trzeba go wykorzystać, póki dziecko śpi. Nie wiadomo kiedy się obudzi. ;-)

sobota, 16 kwietnia 2011

Koniec

Uparłam się, żeby dzisiaj skończyć ten obrazek i tak, jak postanowiłam, tak zrobiłam. Bałam się troszkę, że zabraknie mi muliny, ale zostało jeszcze pół motka. No i nadal nie podjęłam decyzji, czy kwiaty wypełnić kolorem. Widzi mi się taka jaskrawa, dosyć ciemna czerwień, ale muszę się nad tym jeszcze zastanowić. Na pewno nie oprawię tego do Wielkanocy, więc mam jeszcze troszkę czasu na zastanowienie. Może ktoś mi podpowie, co myśli na temat wypełnienia kwiatów?
Ach i kolczyk będzie złoty :-) Oczywiście, jeśli kwiaty będą czerwone.
Utknęłam w drugiej połowie roboty swetra dla siebie. Plecy i przód jest są już zrobione, teraz robię rękaw. Dłuuugo go już robię, bo jakoś nie mogę się do niego zmobilizować. Jak skończę rękawy, to jeszcze chcę troszkę przedłużyć ten sweter, bo jak zwykle jakiś mi krótkawy wyszedł. Sięga do bioder, a ja lubię dłuższe, takie nawet za pośladki.
No i serwetka z króliczkiem. Ech... Nawet do połowy nie dobrnęłam jeszcze. Może teraz, jak skończyłam xxx, to za szydełko się bardziej wezmę. Ciekawe, czy do Świąt skończę króliczka :-)

sobota, 9 kwietnia 2011

Miała być torebka...

No i jest. Udana średnio, ale jak na pierwszy mój raz to jest całkiem niezła, uważam. W środku ma dwie przegrody, żeby mi się śmieci z ważnymi rzeczami nie plątały. Jednak nie nadaje się to do pokazania, bo wygląda jak wygląda. Ale ważne, że będzie spełniało swoje funkcje (oby ;P). Próbowałam zrobić zbliżenie na zapięcie, ale mi się nie udało. Pokazuję więc tak, jak się da.
W świetle dziennym:
I z lampą. Pokazuję to zdjęcie dlatego, że na nim kolor torebki jest taki, jak w rzeczywistości. Nie wiem dlaczego w świetle dziennym takie bure wyszło...

czwartek, 7 kwietnia 2011

Hurtowo z przerywnikiem

Na zamówienie. Dosyć nietypowo, ale wielkanocnie.
A w międzyczasie coś mi nie wyszło i wyszło to:

Znowu jaja

Jednokolorowe...

 i dwukolorowe, a właściwie dwustronne.
Na koniec takie małe spostrzeżenia. 
Mulina jest do bani, jeśli chodzi o szydełkowe jajka. Co prawda robi się nią lepiej, ale efekt jest raczej toporny, podczas gdy z kordonka powstają delikatne wzory.
Drugie spostrzeżenie, a właściwie mój żal do bloggera (albo moich umiejętności) - po dodaniu zdjęć na końcu posta, za cholerę nie umiem wstawić już kolejnej porcji tekstu. Muszę kombinować, enterować, a i enter czasem nie chce działać. W związku z tym kładę się spać rozdrażniona.
Dobranoc.

środa, 6 kwietnia 2011

3D

Dopiero od niedawna podobają mi się tego typu kartki. Będąc na targach w Londynie, postanowiłam się skusić i kupić kilka arkuszy do tworzenia tego typu obrazków. Jeden już pokazywałam na kartce z wędkarzem. A teraz kolejne...

wtorek, 5 kwietnia 2011

Wieczór z jajem

Już kolejny wtorkowy wieczór poświęciłam na rozmowy przy kawce i nad robótką z innymi paniami, które podzielają moją wełnianą pasję. Stitch & Bitch - bo tak się nazywają (nie mam pojęcia, kto wymyślił te nazwę i dlaczego akurat taką, ale dowiem się, o ile nie zapomnę, w następny wtorek), spotykają się w moim mieście we wtorki wieczorem w jednej z tutejszych knajpek i szydełkując i dziergając gadają sobie popijając kawusię. Dołączyłam do nich w zeszłym tygodniu i spodobało mi się. Nie dość, że mam czas dla siebie, to spędzam go tak jak lubię, z ludźmi, którzy mnie doskonale rozumieją. I mimo, iż muszę dojechać do miasta, żeby się z nimi spotkać, to i tak chętnie o robię, bo atmosfera jest naprawdę miła. Panie przyjęły mnie do grupy z ogromną serdecznością i traktują mnie jak dobrą kumpelę, mimo, iż jestem od nich o przynajmniej jedno pokolenie młodsza (od większości z nich) i są tak miłe, że wciąż zapewniają mnie o tym, że świetnie mnie rozumieją i nie mam powodu, by przejmować się swoją znajomością angielskiego. Ech, ta moja mała wiara w moje umiejętności... Co chwilę pytam, czy mnie rozumieją i tłumaczę się, że nie używam właściwie na co dzień angielskiego, więc mogę mieć braki. A one wtedy mnie przepraszają, bo sądzą, że być może ja ich nie rozumiem, bo one tak szybko trajkoczą. A ja nie mam z ich trajkotaniem problemu. Ja tylko Szkotów i "ciapatych" (ma ktoś pojęcie, jak określić jednym słowem tę grupę etniczną?) nie rozumiem, jak po angielsku próbują mówić :D No, i mojego sąsiada zza drzwi, ale on to inna historia. Głuchy jest (serio) i pewnie sam siebie nie rozumie.
A dziś podczas spotkania postanowiłam zacząć przygotowywać jaja szydełkowe. Zaraziłam się tymi jajkami od Kasi i też chciałam spróbować. Stwierdziłam, że z takimi cudami nie mam chęci się mordować, by usztywniać je, suszyć, itd. więc ubrałam jajko styropianowe.
Dziękuję za uwagę. Dobranoc :-)

poniedziałek, 4 kwietnia 2011